tel.18 4430072

Boże Narodzenie okiem rodaczki Martyny w Peru 2024

Jak jednym słowem określiłabym święta w naszym Perú? PRACOWICIE Nie ukrywam, że przy ponad 20°C, braku śniegu, barszczu z uszkami, kolęd czy rodziny... trochę ciężko było poczuć ten klimat. Ale nie o takie błachostki w tym chodzi. Te święta były kompletnie inne, ani nie lepsze, ani nie gorsze, inne. Przede wszystkim bardzo, ale to bardzo aktywne! W tym czasie od 23 do 25 grudnia trzech naszych księży Salezjanów przeprowadziło 23 świąteczne Msze Święte! Jest to dla mnie imponujący wynik, gdyż nie były to msze święte w dobrze zorganizowanym i blisko położonym kościele parafialnym, nie nie nie, nic z tych rzeczy! Były to msze na wioskach, do których dojazd zajmuje dużo czasu i nigdy nie ma się tej gwarancji, co zastanie się na miejscu. W tym czasie pomagałam głównie jako kierowca, gdyż jeździłam z jednym z księży na jego msze. Razem z księdzem Pawłem, który pochodzi z Wietnamu, odwiedzielismy wiele wspólnot. Do niektórych dojazd zajął 40 min (w jedną stronę) a do innych 2 godziny (w jedną stronę). Niemniej zawsze czekali na nas tłumnie* (*czasami tłum to 20 osób, co wynosi rekordową liczbę dla danej kaplicy) zgromadzeni wierni i gorące kakao. My ze swojej strony zapewnialiśmy do jedzenia Panetony- to taki rodzaj babki drożdżowej z bakaliami, spożywany w czasie świąt. Oczywiście produkcji z Monte Salvado. Nasi chłopcy są tak zdolni, że nawet tyle ciast potrafili upiec! Zaczynam myśleć, że potrafią zrobić chyba wszystko, ale o tym kiedy indziej. W każdej wspólnocie zajadaliśmy się Panetonami i gorącą czekoladą, a oprócz tego przeprowadzaliśmy losowanie świątecznych nagród, w którym pomagało trzech dzielnych chłopców: Mickey, Elvis i Yhusban. Było to naprawdę ciekawe doświadczenie, bo każda Msza niby podobna, a jednak tak inna! Inne miejsce, ludzie, historie, inne kakao i uśmiechy, tylko panteon i Pan Bóg ten sam. A jednak zobaczyłam taką żywą radość u tych ludzi, że mogą mieć tak ważną dla nich w okresie świątecznym Mszę Świętą i to w ich wspólnocie! Przygotowali szopki, śpiewali kolędy, zjedli odświętną kolację — to naprawdę coś znaczy! Nasze "pasterki" często były połączone z sakramentami takimi jak chrzest, komunia czy ślub. Więc często to były podwójne radości. Ja i moja cudowna współwolontariuszka, żeby dorzucić nasze polskie 5 groszy, przygotowałyśmy na wigilię barszcz, krokiety i ciasto z pomarańczową marmoladą. O ile krokiety spotkały się z dużym uznaniem i aprobatą lokalnej społeczności, to barszcz już niestety nie. Został on perfidnie i w sekrecie wyrzucony na drugi dzień. Winowajca został odnaleziony i obdarzony klątwą milczenia ze strony wszystkich Polaków mieszkających w tym miejscu. Wieczerzę Wigilijną rozpoczęliśmy o północy, gdy już wszyscy goście się zjechali i księża wrócili z pasterek. Głównym daniem był indyk, potrawka z mięsa z różnymi dodatkami, juka, arroz chaufa (ryż z parówką i dodatkami), mus owocowy oraz różne ciasta, owoce i napoje. Pozdrowienia złożyliśmy sobie przy szampanie a później podziwialiśmy fajerwerki. Oprócz nas i księży, wieczerzę spożyli także wychowawcy ze swoimi rodzinami, niektórzy pracownicy oraz część naszych wychowanków. Naturalnie całość została zamknięta drobnymi upominkami i trwała do godziny 2 w nocy, a już od 6 rano czekał nas kolejny maraton. Dużym zaskoczeniem był dla mnie drugi dzień świąt, gdyż przyzwyczajona do polskich standardów byłam pewna, że to kolejny dzień świętowania. Nic bardziej mylnego. Peruwiańczycy tego dnia normalnie wstali rano do pola czy poszli do pracy jak gdyby nigdy nic. Również dla nas był to dzień cięższy niż zwykle, gdyż do Monte przyjechało ok. 70ciu chłopców ubiegających się o miejsce w tej placówce. Więc musieliśmy ich przyjąć i zaaranżować rzeczywistość, która mają tutaj chłopcy na co dzień. A więc lekcje, wspólne posiłki, obowiązki domowe, praca, nauka. Tyle nowych, nic niewiedzących i rozbrykanych dzieciaków to zdecydowanie inne obchody tego dnia. Niemniej święta były super czasem! Dużo szczerej radości, spotkań, miłych słów i przede wszystkim Jego! Takiego malutkiego a jakże wielkiego! Przepraszam, że odzywam się z takim opóźnieniem, ale jak to się często życzy: "oby Boże Narodzenie było w Twoim sercu cały rok" tak i ja po miesiącu przypominam o tym wyjątkowym czasie. Wyjątkowym, bo zamiast pierogów był indyk, zamiast suszu ze śliwek- mus z mango, zamiast polskiej rodziny- ta peruwiańska, zamiast kurtki i przeziębienia- podkoszulek i chroniczne przepocenie. Tych świąt na pewno nie zapomnę! Dziękuję, że jesteście i że się za nas modlicie! To naprawdę wielkie wsparcie i mocno to czujemy, że cokolwiek działamy to nie robimy tego sami! Również o Was pamiętamy! PS. Niemalże zapomniałam, a jestem z tego szalenie dumna. Poszłyśmy z Weroniką po kolędzie! Mój ukochany zwyczaj został zachowany, a tradycja kultywowana. Organizacja zajęła ok. 20 minut wliczając w to stroje oraz naukę gry na Zamponii i Charango. Idąc od drzwi do drzwi, z polskimi kolędami na ustach oraz kartką z wyjaśnieniem co jest grane, udało nam się troszkę pieniędzy za co zabrałyśmy później chłopców na pizzę.